WY, KTÓRZY KAZIMIERZĄ WIELKĄ WŁADACIE
( Czyli czego sobie życzymy na 2012 rok)
Na czele gabinetu twardy szef.
Stanowczy, dokładny i przystojny.
Silny, może pracować za trzech,
Ale w dawaniu niezbyt hojny.
Obok jego zastępca
W gospodarce obeznany.
Musi trafić ludziom do serca
By był przez nich kochany.
Trzecia władza to Zyta,
Która całą kasę trzyma
I odpowiada, gdy ktoś pyta:
Jak nie było, tak nie ma.
Nie ma na kulturę, drogi i szkoły
Na środki do życia też nie ma.
Jak człowiek może być wesoły,
Kiedy nawet na to, że nie ma, też nie ma.
Nie ma zalewu, pomnika, pracy
I żadnego zakładu nie ma,
A, że bez pracy nie ma kołaczy,
To i do gara co włożyć nie ma.
Że prawie niczego nie ma,
To dalej tak być nie może.
Pozostała przecież gmina,
Która jak matka pomoże.
Potrzeba tylko cierpliwości
I władz działania dobrego,
Abyśmy nie tracąc godności
Wyszli z tego kryzysu przeklętego.
By słowo „nie ma” zginęło.
Było zastąpione słowem „jest”.
By to co złe minęło.
Panowie zróbcie ten gest.
Donosy, grudzień 2011 r.
|
SPÓR O ZIARNKO MAKU
Żeby w Kazimierzy więcej kultury było
Podzielono bibliotekę przed laty.
Ówczesnym włodarzom się przyśniło,
Że powiat będzie bardziej bogaty.
Od tamtej pory są biblioteki cztery,
Dziecięca, Miejska, Powiatowa i Gminna.
I choć zaspokojono czyjeś maniery,
Pozostała taka sama, nie inna.
Funkcjonowała przez długie lata
I dalej by tak było,
Ale licho figle płata
I między gminę i powiat klina wbiło.
Dla starostwa jest Powiatowa.
Czuje się jej współwłaścicielem.
Jest sporządzona umowa
I wszystkie dyskusje wnoszą niewiele.
Gmina tej nazwy nie akceptuje
I zmieniać jej nie powinna.
Swe stanowisko podtrzymuje,
By się nazywała Miejsko- Gminna.
Jednakże najbardziej logiczna,
Po dokonaniu zmiany maleńkiej
Byłaby: BIBLIOTEKA PUBLICZNA
W KAZIMIERZY WIELKIEJ.
Jaka by nazwa nie była
Na utrzymanie łożyć trzeba.
Sprawić by ludziom służyła.
Nie liczyć na mannę z nieba.
Niechaj okażą się pożądane
Dla urzędników powiatu i gminy
Pięćset lat tamu napisane
Te Mikołaja Reja Rymy:
„Wójt pana wini, pan księdza,
A nam biednym zewsząd nędza”
Donosy, grudzień 2011 r.
|
KAZIMIERSKO – PROSZOWICKA
RZECZPOSPOLITA PARTYZANCKA
Kiedy nastał lata miesiąc drugi
I kłosy zbóż prawie już dojrzały,
Trwał wojny kolejny rok długi,
Gdy wojska wroga zajęły kraj cały.
Dla miasta Kazimierzy Wielkiej
I wszystkich mieszkańców jego,
To rocznica akcji zwycięskiej,
Lipca dwudziestego siódmego.
Gdy Niemcy w popłochu uciekali,
Obawiając się ataku podziemia
W szkole Ukraińcy pozostali,
Nie kryjąc swego uzbrojenia.
Trzeba było wroga wypędzić,
Tak, by nie oddać strzału żadnego.
Przy tym swoich ludzi oszczędzić
I sierżant „Odwet” dokonał tego.
W tym dniu Kazimierza wolną została.
Wraz z radościami i smutkami swymi.
To cukrowniana miejscowość mała,
Jeszcze jeden wolny skrawek Polskiej Ziemi.
Zaczęły jawnie działać urzędy wojskowe
I instytucje administracji publicznej.
Na budynkach wywieszono flagi narodowe.
Uruchomiono punkty sprzedaży detalicznej.
Tutaj Rzeczpospolita Kazimierska powstała,
Kazimierską Stolicą Sił Powstańczych nazwana.
A, że najsilniejszy ośrodek dyspozycyjny miała,
Kazimiersko-Proszowicką Rzeczpospolitą została.
Donosy, lipiec 2012 r.
|
CZY TO JUŻ CZAS?
Wzburzone fale wichrem dziejów gnane,
Kołysząc łodzią życia
Z pędem czasu niesioną w nieznane,
Wytyczają drogę do przebycia.
Dryfujący na fali ludzkości
Świat możnych i bankierów
Zalewany deszczem rzeczywistości
Nie ma siły utrzymać sterów.
Łamane przez sztormy niemocy,
Nie dają nadziei przetrwania,
Aby zapewnić minimum pomocy
Istnieniom ludzkim i ich ratowania.
Pożary buntu rozszalały,
Pogrążając świat żyjących.
Staczają w otchłań dorobek cały
Wielu pokoleń na niego pracujących.
W chaosie i obliczu nędzy,
Mordów i gwałtów
Chmury nieszczęścia zawisły.
Czyżby nadchodził czas apokalipsy?
Donosy, styczeń 2012 r.
|
DZIURY
Gdzie się obejrzysz
Wszędzie dziury.
Obojętnie gdzie,
W dół, czy do góry.
Spojrzysz w górę
I trochę popatrzysz,
Wielką dziurę
Ozonową zobaczysz.
Kupisz gazetę w kiosku
Dowiedzieć się co w świecie.
Czytasz o wszystkim po troszku,
A najwięcej o dziurze w budżecie.
Po tej ciekawej lekturze
Idziesz parkową drogą.
Chcesz zapomnieć o dziurze,
Lecz wpadasz w kałużę z wodą.
Dziurawe buty piją wodę.
Gotowe przeziębienie.
Nie ma pieniędzy na nowe,
Bo są dziurawe kieszenie.
Dziurawe wszystkie drogi,
Nie lepsze też ulice.
Łatwo połamać nogi,
Albo nawet miednicę.
Samochody łamią resory,
A nawet krzywią osie.
Po każdej podróży jestem chory.
Mam tego po dziury w nosie.
Donosy, styczeń 2012 r.
|
JEJ PORTRET
Zgrabna sylwetka średniego wzrostu,
Jak motylek zwinna.
Pomyślisz- kobieta po prostu,
Lecz ona jest inna.
Jej pasją życiową jest śpiewanie.
Piękno jej głosu od Boga dane.
Wielu odczuje serca kołatanie,
Kiedy zaśpiewa urokliwym sopranem.
Szkliste jej oczy błyskotliwe
Zdobią twarz pełną uśmiechu.
Są zapewne szczęśliwe,
Gdy widzą radość w innym człowieku.
Usta, które z taką swobodą
Wyrzucają słowa piosenki,
Wraz ze swoją urodą
Odkrywają prawdziwe wdzięki.
Czarne jej włosy luźno puszczone,
Lekko ramiona łaskoczące,
Delikatnie z umiarem pokręcone,
Odkrywają kolczyki zwisające.
Często widzowie łzy ronią,
Gdy płynie słynna LA SPANIOLA,
Inni przed łzami się bronią,
Kiedy śpiewa Pani Mariola.
We wszystkich zakątkach Świata
Życzę sukcesów, będąc pełen nadziei,
Że kiedyś po wielu, wielu latach
Spotkamy się na Kasjopei.
Donosy, styczeń 2012 r.
|
RZEKA
Ta niewielka rzeczka
Płynąca od Małoszowa,
To na mapie cieniutka kreseczka,
Którą zaznaczona jest rzeka owa.
Od wieków tędy płynie,
Omijając słonowicki las.
Dniem i nocą o każdej godzinie.
Płynie. Ona i czas.
Wraz z nimi życie upływa.
Jak woda przez wieki całe.
Lecz rzeka długa bywa,
A życie bardzo małe.
Nikt nie wie ile ma lat.
Przeżyła niejednego człowieka.
Choć piękna, lecz stara jak Świat
Płynie i nigdy nie poczeka.
Od wieków ludziom służy.
Im swoje dobro oddaje.
Ludzie wysiadają z podróży.
Ona nadal pozostaje.
Jeszcze w ubiegłym wieku
Dwa młyny poruszała.
Wolna od trujących ścieków,
Wielką cukrownię zasilała.
Przeminie życie nasze
I czas pewien przeminie.
A rzeka sobie tymczasem
Płynie, płynie i płynie.
Donosy, marzec 2012 r.
|
RADOŚĆ I ŁZY
Leżał w łóżku, kiedy usłyszał
stukanie do drzwi.
Spojrzał na zegarek.
Dochodziła dwudziesta trzecia.
Pośpiesznie wstał.
Podszedł do drzwi.
W oku judasza zobaczył
jej blond włosy
opadające na ramiona.
Nie miał wątpliwości.
To była ona.
Zgrzyt zamka obwieścił
otwarcie drzwi.
Na jej policzkach zobaczył
błyszczące kropelki.
Oświetlone smugą
sączącego się przez
uchylone drzwi światła
pełzały w dół.
Były to łzy szczęścia.
Padli sobie w objęcia.
Spleceni w miłosnym
uścisku usłyszeli
męski głos:
wracaj do dzieci.
Donosy, marzec 2012 r.
|
NOCNE GRANIE
Lewy bok, prawy, wznak.
Znów prawy, wznak, lewy.
I tak połowę nocy.
Czas włączył żółwi bieg.
Za oknem huczał potężny wiatr.
Komponował przeróżne melodie
i wygrywał na ogołoconych
z liści drzewach.
Raz cicho,leciutko
jakby chciał utulić do snu
moje nieposłuszne oczy.
To znów dął w swe trąby
przy wtórze bardzo niskiego
tonu basów.
Nie do końca ułamany konar
uruchomił perkusję, waląc
w pień starego klonu,
a kawał oderwanej na dachu blachy
zastąpił perkusyjne czynele.
Obudziło to zegarową kukułkę,
która złośliwie kuknęła trzy razy
i zniknęła zatrzaskując okienko.
Miałem tego dość.
Przyszły mi z pomocą korki.
Zasnąłem.
A kiedy nadeszła pora wstawania,
dzwonek komórki
nie mógł zrozumieć
dlaczego ja nie wstaję.
Donosy, kwiecień 2012 r.
|
POSTARAJMY SIĘ
Usiadło słoneczko na wieży kościoła,
Rozglądając się po okolicy.
Powitał go dzwonek, który na mszę woła
Przepiękną melodią z kościelnej dzwonnicy.
Na cukrowni komin potem się spojrzało,
Penetrując obok walące ruiny.
Zagasło na chwilę, jakby zapłakało,
Kierując swój promień na anteny gminy.
Tu trochę na dłużej oko zatrzymało,
Omiotło starostwo, budynek ratusza,
Jakby będącym tam, coś powiedzieć chciało,
Lecz po krótkiej wizycie dalej w drogę rusza.
Na basen, na halę sportową i szkoły.
Na pocztę i banki oraz bibliotekę.
Oświetliło pełne wody po zalewie doły,
A potem się przeniosło do parku za rzekę.
Tam słońce musiało zebrać swoje siły,
Chcąc zajrzeć na nowe aleje.
A kiedy promienie przez gąszcz się przebiły,
Ośmiało się wesoło i nadal się śmieje.
Potem odwiedziło sklepy różnej branży.
Małe, średnie i duże markety.
Pomyślało, że do jakiegoś zakładu zajrzy,
Lecz żadnego nie znalazło- niestety.
Chętnie by zajrzało do jakiejś fabryki,
A więc zatroszczmy się o nią.
Choćby nawet produkowała guziki.
Postarajmy się, nim nam ostatni raz zadzwonią.
Donosy, kwiecień 2012 r.
|
ZALEW MAŁOSZÓWKA
Zapewne Król Kazimierz nie wiedział,
Prowadząc na polach Donoskich polowanie,
Choć dumał gdy na pieńku siedział,
Że akurat w tym miejscu Jezioro powstanie.
Nie wiedział też giermek Don,
Którego dotkliwie pogryzły osy.
Zapewne nie przypuszczał on,
Że połączy Kazimierzę Wielką i Donosy.
Trudno odtworzyć w pamięci
Kiedy ten pomysł się zrodził,
By mieszkańcy nie byli dotknięci
Skutkami nieprzewidzianej powodzi.
Po długich latach oczekiwania
Wielka budowa ruszyła.
Należy życzyć, by realizacja zadania
W ustalonym terminie się skończyła.
Z urzędu czuwa zastępca Burmistrza,
Więc raczej nie ma obawy.
Przy pomocy budowlanego mistrza
Zapewne przypilnują sprawy.
Dwadzieścia dwa hektary lustra wody
Będzie się srebrzyć w letnim słońcu.
W wielkie upały dla zdrowia i ochłody
Możemy się kąpać i popływać w końcu.
Zbiornik wody wszystkie wymogi spełniającej,
Którego budowę wspiera Unijna gotówka,
Od nazwy rzeki do niego wpływającej
Będzie nazywał się „Małoszówka”.
To jezioro powstanie tam, gdzie kiedyś las był.
Gdzie Król Kazimierz polował i zbierał grzyby.
I gdyby on teraz żył.
To mógłby przyjechać łowić ryby.
Donosy, kwiecień 2012 r.
|
HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY
Wiatr historii zatarł ślady
Burz dziejowych i zawieruch.
Broniąc kraju od zagłady
Z wojskiem szedł bojowy duch.
Walczył dzielnie Piast Kołodziej
O ten Polskiej Ziemi skrawek.
Panujący Król dobrodziej
Dzielnie dbał o Polską sprawę.
Zawsze trzeba było chronić
Kraju dziadów i pradziadów.
Musiała się Polska bronić
Wciąż nękana przez sąsiadów.
A to wojna z Moskalami.
Tam, gdzie chłopy dzielne chwaty.
Z Kościuszką pod Racławicami
Szli z kosami na armaty.
Potop Szwedzki tak surowy,
Który zalał Polskę całą,
Gdzie w obronie Częstochowy
Kmicic karmił prochem działo.
Wreszcie napaść hien Niemieckich.
Mordowali bez litości.
Miliony w obozach jenieckich
Nim zabłysła jutrzenka wolności.
Wolność była naszą nadzieją.
Wywalczoną w wielkim trudzie.
Tylko w imię tej wolności się żreją
Władze, które wybrali ludzie.
Donosy, maj 2012 r.
|
RANEK
W kolorach brzasku
ranek zajrzał do mojego okna.
Jakby chciał zameldować:
już jestem.
Niebawem weźmie pod rękę
nieśmiało nadchodzące słońce
i poprowadzi wysoko na niebo.
A on ukryje się w gąszczu
tajemniczości.
Będzie czekał do następnego dnia,
aby znow zajrzeć do mojego okna.
Co tym razem przyniesie?
Może deszcz,
a może tylko chmury?
Może burzę z piorunami
szarpiącą niewinnie stojące drzewa
i wszystko co na jej drodze?
A może jednak słońce?
Może......
Donosy, maj 2012 r.
|
ŻYWOT CZŁOWIEKA
Jeszcze wczoraj był wśród nas.
Jeszcze wczoraj pracował.
Jeszcze wczoraj zegar mu mierzył czas.
Wydawał się zdrowy, nie chorował.
Przed południem był w kościele.
Tam modlił się o zdrowie.
Czynił to w każdą niedzielę.
Pamiętał o Bożym słowie.
Wczoraj telewizję oglądał.
Wczoraj też bawił się z wnukami.
W płudnie bydła doglądał,
A dziś go nie ma między nami.
Nagle ten świat porzucił.
Odszedł w spokoju i ciszy.
Krewnych i bliskich zasmucił
Lecz płaczu ich nigdy nie usłyszy.
Tam, gdzie nasz umysł nie sięga
Spotka go wieczne życie.
Tam, gdzie wieczności potęga
Będzie czekał na ich przybycie.
Taki jest żywot człowieka.
Poczciwego, czy złego.
Czas płynie, nie poczeka.
Kiedyś się kończy dla każdego.
Szczególnie w życia jesieni
Szanujmy innych i siebie,
Bo jaki jesteś na ziemi,
Taki będziesz i w Niebie.
Donosy, kwiecień 2012 r.
|
ANTEK I DIABEŁ
Umyślił sobie diabeł,
Że poczciwego Antka skusi.
Aby miał dobrą zabawę,
To się Antek upić musi.
Wyszedł na pobliskie drzewo.
Karczmę obserwuje.
Patrzy w prawo i w lewo.
I Antka wypatruje.
A kiedy tylko zoczył
Antka na środku drogi,
Szybko z drzewa zeskoczył
I stanął na równe nogi.
Zaczął Antka wychwalać.
Po plecach poklepuje.
Chodźmy robaka zalać.
Ja wszystko sfinansuje.
Antek wódki nie pijał.
Zły, że go diabeł nachodzi
W różny sposób się wywijał,
Ale wreszcie się zgodził.
Poczekaj diable, myśli sobie,
Ja cię dzisiaj zażyję.
Taki ci kawał zrobię,
Że cię w trupa upiję.
I weszli obaj do karczmy.
O wódkę poprosili.
Do wódki ogórek smaczny.
Pili i gawędzili.
I ani się nie obejrzeli,
Kiedy północ wybiła,
Szum straszny we łbach mieli,
Tak ich wódka zrobiła.
I dalej by pewnie pili,
Lecz już ochoty nie mieli,
Bo obaj w jednej chwili
Zgodnie pod stołem leżeli.
Żaden z nich nie zwyciężył,
Bo wódka zwyciężyła,
Która nawet od diabła
Silniejsza była.
Więc jaki morał z tego?
Krótkie jego streszczenie.
Szanuj bliźniego
I nie wódź na pokuszenie.
Donosy, czerwiec 2012 r.
|
SZTAFETA
Sztafetą życia
na bardzo krótkim dystansie
biegniemy w przyszłość.
Na każdym etapie
dokładamy cegiełkę dokonań.
Doskonalimy to, co istnieje.
Przychodząc na Świat
otrzymujemy sztafetową
pałeczkę nadziei
na zwycięstwo w tym
niekończącym się biegu.
Tylko nadzieję,
gdyż często zostawiamy
niedokończone dzieło
i odchodzimy.
Pałeczkę przejmują inni,
a zwycięstwo osiągną ci,
którzy będą
w ostatniej zmianie
tej sztafety.
Osiągną, albo nie.
Donosy, czerwiec 2012 r.
UŚCISK
Czytali szczęście w blasku swych oczu
otwartych szeroko.
Wielkich jak guziki
jego zimowego płaszcza.
Dotykiem swych ust
wyczuwali miłość.
Na obrzeżach warg
pulsującą gorącem
tętna burzącej się krwi.
Na rzęsach osiadał biały szron,
który znaczył ślady zamykających się,
jeszcze przed chwilą
wpatrzonych w siebie oczu.
Oddechem uczuć ogrzewali swe ciała,
a słońce namiętności na różowo
pomalowało ich twarze.
Najprzyjemniejsza chwilo
trwaj wiecznie, brzmiało gdzieś
w podświadomości ich umysłów.
Serca wygrywały marsza Mendelssohna,
a ręce oplatające szyje
połączyły ich
w gorącym uścisku.
Donosy, sierpień 2012 r.
|
DZIEWCZYNKA I WIERZBA
Zimno, wietrznie, grząsko
I wiejska droga nieutwardzona.
Obok tej drogi ścieżką wąską
Idzie mała postać opatulona.
Wydaje się, że to dziewczynka
Wraca ze szkoły samotnie.
Wygląda z oddali jak mała kruszynka,
Która na deszczu moknie.
Małe jej nóżki wolno stąpają,
Prawie, że w miejscu drepce.
A kiedy siły ją opadają
Po dziecinnemu paciorek szepce.
Wtem zrywa się wielka burza,
Z którą zwyciężyć nie można.
Z pomocą przyszła jej duża
Rozłożysta wierzba przydrożna.
Ona schronienia jej udzieliła.
Ta zwykła wierzba głowiasta.
Ona do siebie przytuliła,
Jak swoje dziecko niewiasta.
Ona jej ciepło dała.
Ona przed wiatrem zastawiła.
Zanim odnaleziona została,
Dzięki wierzbie przeżyła.
Wyrosła na kobietę wrażliwą.
Ma miłość do Boga wrodzoną.
Zapewne jest szczęśliwą,
Będąc siostrą zakonną Przełożoną.
Donosy, lipiec 2012
|
PODRÓŻ W JEDNĄ STRONĘ
Pędzący pociąg ciągnie przez pola
Setki ton stali na kołach żelaznych.
W tym żelastwie zamknięta ludzka niedola.
Wobec katów nie ma odważnych.
Wielkie wagony ludźmi wypełnione
Wraz z ich wszelkimi troskami.
I łzy przez matki i żony ronione
Zamykają drzwi zabite deskami.
Mkną te cele śmierci w nieznane,
Wioząc szare twarze wychudzone.
Zostawili rodzinne domy ukochane. Nie wiedzą, że to podróż w jedną stronę.
Widok ich kamiennych twarzy litość budzi,
Które w ścisku, smrodzie i zaduchu,
Wykute z cierpienia niewinnych ludzi,
Tygodniami tkwią w bezruchu.
Spieczone usta wody nie mają,
A z głodu ludzie mdleją.
Odwodnieni i wycieńczeni umierają,
Kończąc żywot wraz ze swoją nadzieją.
Bywa, że pociąg się zatrzymuje,
Tylko dla potrzeb eskortujących.
Banda oprawców więźniów pilnuje,
Nie zważając na krzyki konających.
Ci, którzy przeżyli jadą do „celu”,
Znosząc cierpienie w tym konaniu powolnym.
A na „ mecie”, chociaż już niewielu
Ujrzało napis: „Praca człowieka czyni wolnym”.
I umierając, wolność uzyskali,
Pozostając w naszej pamięci.
A ci, którzy im ten los zgotowali
Niechaj będą przeklęci.
Donosy, lipiec 2012
|
KSIĘGOWOŚĆ
Już dawno nauczyłem się księgować
I nie miałem z tym żadnych trudności.
Wystarczy czystość zapisów zachować
I zapamiętać konta potrzebne do księgowości.
Każde konto, to jakoby dwa.
I jest to zasadniczym kanonem,
Że konto dzieli się na winien i ma,
Potocznie mówiąc lewą i prawą stronę.
Mając długopis i dobre wkłady
Zapisujemy w księdze „Dziennik główna”,
Przestrzegając tej prostej zasady,
By strona lewa była prawej równa.
Księgujemy budżetowe wydatki
I wszystko to co wpływa.
Równiutko do każdej kratki
Aktywa i pasywa.
W budżecie obowiązuje klasyfikacja.
Inaczej mówiąc jego podziały.
Jest to swego rodzaju specyfikacja,
A w niej paragrafy, działy i rozdziały.
Dział to gałąź gospodarki narodowej
Cząstka całego kapitału.
Oznaczony cyfrą w klasyfikacji budżetowej
I trzeba ściśle przestrzegać tego podziału.
Nazwy resortów to rozdziały,
A rodzaj zakupów, to paragrafy(szafy).
I choćbyś miał pieniędzy worek cały
Nie kupisz nic jak będzie z innej”szafy”
Donosy, sierpień 2012 r.
|
KIEDY WENY BRAK
Rozbiegane pod sklepieniem
hermetycznie zamkniętej czaszki
bezładnie fruwają moje myśli.
Jak pszczoły skaczą
z kwiatka na kwiatek.
Jednym skokiem pokonują
tysiące kilometrów.
Osiągają pułap horyzontu,
kosmosu, nieba.
Chaotycznie przemierzają
góry, morza, pustynie.
Przywołane magnesem wzroku
wracają na kartkę papieru
leżącą przede mną na biurku.
Wystarczy świergot ptaka
dochodzący przez otwarte okno,
aby wzniosły się i odfrunęły.
Jak białe gołębice
w nieosiągalną przestrzeń,
zostawiając mnie
z niezapisaną kartką.
Zmuszam umysł swój,
aby ujął stery mocno
i zapanował nad ich lotem.
Bezskutecznie.
Nazajutrz kartka leży
w tym samym miejscu.
Niezapisana.
Donosy, sierpień 2012 r.
|
DROGA ŻYCIA
Dziergając na drutach
teraźniejszości swój los
w ciemności istnienia,
po omacku szukamy
nieznanej drogi.
Tysiące szarych komórek
chce utkać tę właściwą
autostradę, szeroką i prostą,
którą łatwo dotrzeć do celu.
Ale są też drogi błotniste,
pełne zakrętów,
niebezpieczeństw i tragedii.
Chociaż każdy wie, co go czeka
na końcu tej drogi,
to nikt nie wie,
którą z nich dotrze do mety.
I chociaż jesteśmy kowalami
swojego losu, nie jesteśmy
w stanie przekuć go
na wieczne szczęście.
Jesteśmy za słabi, aby
z każdego wydzierganego dnia
powstał arras naszego życia,
a nie zwykła makata.
Donosy, wrzesień 2012 r.
|
NIE SAMYM CHLEBEM...
Po co to wszystko było?
Tyle wysiłku i zachodu.
Kiedy tak szybko się skończyło
Jak cienki sopel lodu.
Tysiące ludzi zaangażowanych
I wszystko przeminęło.
Wiele osób kontuzjowanych
Nie dokończyło tego co zaczęło.
Dla jednych radość wielka,
Tańce, zabawy, bale.
A innym serce pęka,
Łzy, smutek i gorzkie żale.
Tak wiele osób zarobiło miliony.
Tak wiele osób miliony straciło.
Za ten koszt poniesiony
Tysiące głodujących by żyło.
Ale coś po tym pozostało.
Chociażby drogi, czy stadiony.
Tylko jeść, to za mało,
Aby człowiek był zadowolony.
Pozostał nam kontakt z innymi.
Poznanie ich obyczajów.
Kultury obcowania z nimi
I środowiskowych zwyczajów.
Pozostała nam wola walki
O sportowe zwycięstwo.
Jak z przeciwnikiem iść w szranki
I kulturalnie okazać męstwo.
Mistrzostwa Europy rozsławiły nas.
W tej walce nie ważnie kto kogo pobije,
Ale ważne by godnie spędzić czas,
Bo nie samym chlebem człowiek żyje.
Donosy, wrzesień 2012 r.
|
PODRÓŻ DO PACANOWA
Pewna koza z Kazimierzy
Koniowi pozazdrościła.
Może pomyśleć należy
Bym sobie podkowy sprawiła.
Prosi kowala miejscowego,
Aby usługę wykonał
Z materiału dobrego,
By była zadowolona.
Kowal ręce rozkłada.
Takich usług nie robię.
Mogą to zrobić powiada,
Jedynie w Pacanowie.
Każda chwila się liczy.
Więc wstaje o świcie koza
Gna drogą w kierunku Wiślicy,
Jakby się urwała z powroza.
Nie wiedziała nieboga,
Że tam nie ma drogi,
Bo w budowie jest droga
I dotkliwie poraniła nogi.
Na wiślickich łąkach odpoczęła,
W Nidzie się wody napiła
Wiślicę i Busko ominęła
I polami do Pacanowa pędziła.
Tam u bram „miasta”
Niespodzianka ją spotkała.
Stała tam piękna niewiasta,
Która na nią czekała.
Najpierw ją pogłaskała.
Potem nakarmiła.
A wreszcie zapytała:
Czym bym kozie usłużyła?
Słyszałam, że w Pacanowie
Kozy podkuwają.
A więc chciałam sprawić sobie
Podkówki, które nogi osłaniają.
I znów ujrzała rozłożone ręce
Pięknej Pani, która ją witała.
Szmat drogi przebyłaś w mordęce,
Szkoda żeś nie zatelefonowała.
U nas takich usług nie wykonują.
Nawet takich podkówek nie mają.
W Pacanowie Kozy kują,
Ale kóz nie podkuwają.
A komu dziękować spotkania miłego
Może Pani odpowie?
Dyrektorowi Centrum Europejskiego
Bajki w Pacanowie.
Donosy, 2012
|
KOCHAMY JĄ
Kochamy ją jak matkę swoją.
Jak ojca, siostrę, czy brata.
Kochamy ją jak narzeczoną
Z którą się zwiążemy na długie lata.
Od pierwszych naszych dni,
Aż do dnia ostatniego
Zastanawiamy się czy
Warci jesteśmy tego?
Oddała nam siebie całą
Wraz ze swą hojnością bogatą.
I wszystkim co na niej powstało
Łącznie z prześliczną szatą.
Bez niej by życia nie było.
Jest jedyną we wszechświecie,
Gdzie przed wiekami się narodziło
Życie na tej planecie.
Nie wystawia za to rachunku,
Jest naszą żywicielką.
Jedynie trochę szacunku
Za okazałą dobroć wielką.
Tą planetą jest Ziemia,
Która przygarnie i żywi.
I chociaż drugiej takiej nie ma,
Czy ludzie na niej są szczęśliwi?
Donosy, październik 2012 r.
WALKA O BYT
Pod baldachimem Nieba
zostało tchnięte życie.
W tym inkubatorze kopuły
niebiańskiej, stworzenia
wielkie i małe
walczą o byt.
W jupiterze słońca,
latarni księżyca,
pod sitem gwiezdnych nocy,
bez broni atomowej i rakiet,
nieustannie walczą.
Od początku Świata,
aż do jego końca
nie spoczną.
Walczą własnym orężem
w arsenałach tych istot
zamkniętym.
Jeśli kiedykolwiek
przestaną- zginą.
A co ze Światem będzie?
Donosy, październik 2012 r.
|
WSCHÓD SŁOŃCA
Za horyzontem na wschodzie
Jaśnieje niebo w oddali.
Jakby przy dobrej pogodzie
Ktoś mały ogień rozpalił.
Jeszcze ciemno prawie.
Uliczne lampy świecą.
Sen to, czy już na jawie?
Chyba rozwidniło się nieco.
Niebawem bardziej pojaśniało.
Widać w zarysach drzewa.
Kilka ptaków przeleciało,
A w ich gąszczu już kos śpiewa.
Słońce rąbek pokazało
Nieśmiało wyglądając z za góry.
Na pomarańczowo pomalowało
Niewielkie pierzaste chmury.
Dalej jak baranki pokręcone.
Równiutko poukładane
Wszystkie w jedną stronę,
Jak skiby pola poorane.
A tymczasem słoneczko
Złotym blaskiem swym
Oświetliło małe miasteczko
I na łąkach poranne mgły.
Niedługo ziemię ogrzeje,
Wyjdzie na niebo wysoko.
W dzień się do nas ośmieje,
Aby wieczorem zmrużyć oko.
Donosy, czerwiec 2012 r.
|
SZLI NA KARABINY I DZIAŁA
Szli na śmierć wymęczeni
W cywilnych łachmanach.
Słabo uzbrojeni,
Czołgając się na kolanach.
Ich domem był las,
Który pokochali.
W ten wojenny czas
Takie życie wybrali.
Wróg coraz śmielej atakował,
Grabiąc i paląc wokół.
Nawet matek i dzieci nie pożałował.
Trzeba było stawić mu opór.
Szli na karabiny, a nawet działa,
Przerywając wroga akcje zbrojne.
Po to by Polska istniała,
A czasy były spokojne.
Ginęli przy tym masowo,
Ale i Niemcom straty zadawali.
Tracili życie honorowo
I za bliskich je oddawali.
Ale byli i tacy,
Którzy wolnej Polski doczekali.
Prawdziwi patrioci- Polacy,
Swój kraj bardzo kochali.
Teraz ich zostało niewielu.
Weszli do historii dziejowej.
Przez walkę doszli do celu
Żołnierze Armii Krajowej.
Donosy, listopad 2012 r.
|
BÓL
Wpatrzony w sufit leżę nieruchomo.
Staram się zrozumieć czym jest ból.
Dlaczego ludzie cierpią?
Ból po stracie bliskiej osoby
pozostawia na zawsze ślad.
Ból ciała przemija lub nie.
Pozostaje nadzieja, że odejdzie.
Gdzie?
Do kogoś innego? Nie.
Nie chcę aby ktoś cierpiał.
Niech odejdzie tam,
gdzie uczucie bólu jest nieznane.
Tymczasem leżę i przy każdym,
nawet małym poruszeniu
przeszywa mój kręgosłup.
Tępy ból wbija się w kości biodrowe.
Atakuje stawy. Promieniuje do nóg.
Odnoszę wrażenie łamania kości.
Pytam zatem.
Gdzie jest szczyt
ludzkiej wytrzymałości?
Donosy, listopad 2012 r.
|
O LOSIE CZEGOŚ MNIE POKARAŁ
O losie okrutny czegoś mnie pokarał ?
Jeszcze w łonie matki zostałam sierotą.
I chociażby człowiek najbardziej się starał
Zwykłego kamienia nie zamieni w złoto.
I za co niebiosa tak mnie ukarały?
Od pierwszego dnia życia, oddechu pierwszego.
Ojcowskiego ciepła poczuć mi nie dały,
Nie dały rączkami dotknąć ciała jego.
Nie dały potargać za jego czuprynę
Swymi rączętami jak to dzieci czynią.
Na kogóż mam zrzucać za to wszystko winę?
Na kogóż? Czy Boga mam obciążać winą?
Że mój ojciec nigdy nie chodził na wywiadówki.
Nie poprowadził do pierwszej Komunii Świętej.
Nie pogładził rękami mojej małej główki
Za dobre cenzurki córki dość pojętnej.
Że zawsze brak mi było ojcowskiego męstwa,
Bo przecież drogi usłanej różami nie miałam.
Nie udzielił także ojcowskiego błogosławieństwa,
Kiedy w związek małżeński wstępowałam.
Czy mam obwiniać miasteczko czarnym dymem spowite,
Gdzie paliły się domy i dobytek mieszkańców?
A krzyki ludności i wrzaski dzieci niesamowite
Nie wzruszały niemieckich oprawców.
Gdzie huki wystrzałów karabinowych
Zagłuszały ludzi błagalne wołanie.
Gdzie w odwecie wielu chłopców do walki gotowych
W obronie miasteczka do bitwy powstanie.
A wśród nich odważny mężczyzna,
Dzielny i nieprzeciętnej urody,
Któremu bliskie było słowo „Ojczyzna”,
A przecież był bardzo młody.
Zginął w wieku dwudziestu dwu lat,
Zostawiając smutek żonie niedawno poślubionej.
Nawet nie widział żegnając ten Świat
Córki dopiero za kilka miesięcy urodzonej.
Piątego sierpnia 1944 roku
Poległ w bitwie o wyzwolenie Skalbmierza,
Gdzie wojska hitlerowskie mordowały wokół
Ludność cywilną i Polskiego żołnierza.
Zginął, lecz pamięć po Nim pozostała.
Józef Pajączek. „Lemis” pseudonim jego.
Imię po ojcu córka otrzymała,
A historia już oceniła tej tragedii winnego.
Donosy k/Kazimierzy Wielkiej
5 sierpnia 2014 roku
Wiersz ten dedykuję Józefie Miszczyk zd. Pajączek, mojej koleżance ze szkolnych młodzieńczych lat, z którą przemierzaliśmy ten sam korytarz, te same sale lekcyjne, to samo boisko sportowe, z którego codziennie maszerowaliśmy gęsiego do klas po rannym apelu w Szkole Podstawowej w Wielgusie, której kierownikiem był niezapomniany przeze mnie Jan Maniak.
Zdzisław Kuliś
|
|
|
|